No i sprawa się zagmatwała zupełnie
Odebrałem samochód z warsztatu i przyjechałem o własnych (jego) siłach do domu. NIKT, powtarzam NIKT nie ma pojęcia o co chodzi. Ale po kolei.
Zabrali auto lawetą (w jakiś magiczny i sobie tylko znany sposób zwolnili ręczny - odkręcili koło i coś tam poszperali).
Auto przyjechało do warsztatu, zjechało z lawety i jakby nigdy nic - odpaliło.
Po usunięciu błędów, które oczywiście wyskoczyły w jakiejś ilości, ale wszystkie wynikały z braku dopływu prądu (nie wiadomo co było przyczyną tego braku) samochód jeździ rewelacyjnie. Przez ponad tydzień auto było testowane, przeglądane, badane, macane i diabli wiedzą co jeszcze i nie ma żadnej sensownej diagnozy oprócz takiej, że: " to źle, że odpaliło, bo teraz to już naprawdę nie wiadomo o co chodzi".
Mechanicy dokonali na nowo ustawień różnych podzespołów (przepustnica, skrzynia biegów i jakieś tam inne historie) i samochód po prostu zap...la jak szalony. Nie cieszy mnie to jednak za bardzo, bo wiem, że nadejdzie taka chwila prędzej czy później, że znowu zastrajkuje. I co wtedy będzie?
z krainy nierozwiązanych zagadek
pozdro Lojz