Dzień dobry,
Przepraszam za dość obszerną relację, ale wszystko wydaje mi się ważne.
1. X-type 2.5 V6, benzyna, 2004, automat.
2. Kota kupiłem ponad 2 lata temu, przez ten czas chodził jak złoto. Średnio co 1,5 miesiąca odwiedzałem w rodzinnym mieście znajomego mechanika, który po przyjacielsku sprawdzał co się da, problemów nie było. Starałem się o auto dbać jak tylko umiem.
3. Niecałe 2 miesiące temu podskoczyła mi na wskaźniku temperatura - okazało się, że w zbiorniku brakuje płynu od chłodnicy. Dolałem i od razu pojechałem do mechanika (serwis Jaguar/Land Rover, bo został mi polecony jako dobry no i zakładałem, że na Jaguarach się znają). Diagnoza: chłodnica do wymiany. Zrobili w jeden dzień.
4. Przez 1,5 miesiąca jeździł bez problemu. Ostatnio zapaliła mi się kontrolka "sprawdź silnik" i silnik zaczął lekko "szarpać". Pojechałem znowu do serwisu jaguara (tego samego). Diagnoza: świece do wymiany. Zrobili w jeden dzień. Odebrałem auto, przejechałem 3/4 drogi do domu (maksymalnie 6-7km, ale auto było już rozgrzane, bo jeszcze testowali) i podskoczyła mi temperatura. Od razu zawróciłem i do nich wróciłem.
5. Diagnoza: brak płynu w chłodnicy. Cały następny dzień szukali wycieku, ale nie było. Doszli do wniosku, że po prostu było płynu mało, więc dolali do maksa i poinformowali mnie, że wszystko jest ok.
6. Następnego dnia auto przejechało ok. 200km. Podskoczyła temperatura. Zatrzymałem się, znowu brak płynu. Dolałem. Kurs do mechanika, tym razem jakiegoś znajomego znajomych, który niedaleko miał warsztat.
7. Facet szukał pół dnia i dopatrzył się jedynie braku jednego oringa na korku od płynu do chłodnicy. Wytłumaczył mi, że zapewne silnik generował ciśnienie, a przez brak oringa systematycznie wychlapywało mi płyn. Na wszelki wypadek wróciłem od razu do domu (ponownie 200km).
8. Następnego dnia znowu zapaliła mi się kontrolka "sprawdź silnik", który ponownie zaczął dziwnie pracować. Pojechałem do serwisu Jaguara (znów tego samego). Sprawdzali dwa dni. Znowu nic nie znaleźli. Pan mnie poinformował, że po odpaleniu silnika momentalnie "znika" jeden litr płynu i aby to naprawić, trzeba rozbierać głowice. Dał mi cenę zaporową 10000zł za naprawę (zapewne, żeby się mnie pozbyć).
Tyle wiem. W poniedziałek będę dzwonił do serwisu i postaram się wyciągnąć z nich jak najwięcej informacji i uzupełnię post.
I teraz pytania:
1. Czy to możliwe, że podczas wymiany świec panowie mechanicy mogli mi coś uszkodzić? Strasznym zbiegiem okoliczności wydaje mi się sytuacja, kiedy przez 1,5 miesiąca auto działa sprawnie, a po wymianie świec tego samego dnia (po przejechaniu 6km) pojawił się problem, który obecnie tak kosztownie mi wyceniono. Pan marketingowiec serwisu uparcie twierdzi, że to zbieg okoliczności, ale co ma mówić.
2. Czy macie jakieś pomysły, co to może być?
3. Czy możecie mi polecić kogoś, kto zająłby się moim kotem (Warszawa lub okolice)?
Bardzo dziękuję za odpowiedzi.