Dzień dobry Forumowicze! Od pewnego czasu rozglądam się za ładnym XF-em drugiej generacji, max 5-letnim. Z racji tego, że od zawsze jeżdżę benzyną, naturalnym kierunkiem wyboru w Jagu wydawał mi się również silnik benzynowy. Diesel nie jest mi bowiem do niczego potrzebny, to znaczy nie ma dla mnie znaczenia, czy wydam te 300 czy 400 złotych mniej lub więcej miesięcznie na paliwo.
Jednak życie lubi zaskakiwać i na horyzoncie pojawił się XF rocznik 2017 z silnikiem Diesla 2.0 Ingenium 241 KM, kod 204DTA. Przejechałem się - nawet nieźle się odpycha jak na "klekota", choć dźwięk spod maski nie powala. Auto utrzymane bardzo ładnie, z przebiegiem zaledwie 17 tysięcy kilometrów (potwierdzony), bezwypadkowe. Cena ok, więc myślę sobie: może by tak zaryzykować tego "klekota"... Jednak zakup takiego auta to nie wybór bułki w Lidlu, więc research trzeba zrobić. Rezultaty poniżej.
W polskim necie nie ma zbyt wiele informacji o tym silniku w wariancie 241 KM, czy też o dieslach Ingenium w ogóle. Jeśli już coś się trafi, to jest to ocena negatywna - niezależnie od mocy silnika, bo tę mamy w kilku wariantach. A co na temat silników 2.0 Diesel od Jaguara mówią zagraniczne fora? Najkrócej mówiąc: DRAMAT
Z tego, co możemy wyczytać na angielskojęzycznych forach miłośników Jaguarów, silnik 2.0 Ingenium to totalna porażka pod względem awaryjności. Psuje się w nim praktycznie wszystko: DPF się zapycha, turbiny padają niszcząc silnik, silniki się zacierają na skutek osiadania jakiegoś syfu w cylindrach i tak dalej. Co ciekawe, takie rzeczy dzieją się już przy minimalnych przebiegach rzędu 50 - 60 tysięcy kilometrów! Część tych "akcji" spowodowana jest przez zbyt rzadkie interwały wymiany oleju - producent zalecał co 20 tys. kilometrów, podczas gdy właściwym byłoby to skrócić o połowę, to jest do 10 tys. kilometrów.
Problemy zresztą dotyczy nie tylko Jaguarów XF, XE, F-pace itd., ale ogólnie również innych aut ze stajni JLR, jak np. Land Rover Discovery Sport, w których też montowano ten silnik. Ludzie pomstują na dealerów (widać nie tylko w Polsce mamy "Januszy" w serwisach) oraz na astronomiczne koszty napraw - zwykle jest to wymiana silnika w cenie ponad 10 tys. GBP, której częściowe koszty ponosi Jaguar. Nie wiem, jak jest w Polsce po gwarancji, a do czego zmierzam...
Auto, które ma na oku, ma przejechane zaledwie 17 tys. kilometrów, ale nie można wykluczyć, że za 20 - 30 tys. kilometrów zaczną się "cyrki", z krytyczną awarią silnika włącznie. Nawet chcąc wcielić w życie opcję "na biedaka", czyli wstawić używany silnik, należałoby być przygotowanym na wydatek rzędu min. 30 tysięcy PLN. Swoją drogą wystarczy spojrzeć na ceny tych używanych silników na Allegro - są bardzo wysokie, nawet po 40 tys. PLN, co też pośrednio świadczy o ich awaryjności (im wyższe zapotrzebowanie spowodowane awariami, tym niższa cena). No i tutaj wjeżdża magiczne słowo:
GWARANCJA
Niby można dokupić przedłużoną gwarancję w ramach programu Approved do 150 tys. kilometrów, co teoretycznie mogłoby wystarczyć na kilka lat spokojnej eksploatacji. Ale tylko teoretycznie - w praktyce bowiem gwarancja ta obowiązuje w przypadku pojazdów nie starszych niż 7 lat, co dla auta z rocznika 2017 oznacza zaledwie 2 lata w miarę spokojnej jazdy. No a potem martw się Pan i płać z własnej kieszeni za naprawy...
Pytanie jednak brzmi: czy gwarancja typu Approved na używanego Jaguara jest cokolwiek warta? Czy może ktoś miał takową, przeżył awarię i przetestował gwarancję w boju? Papier bowiem przyjmie wszystko, a w praktyce serwisy potrafią przekręcić kota ogonem i znaleźć jakiś pretekst do wyłączenia gwarancji. Będę więc wdzięczny za wszelkie doświadczenia w temacie gwarancji i podejścia polskich dealerów do respektowania jej warunków.
A na koniec subiektywna opinia na temat sensu kupowania używanego Jaguara z silnikiem 2.0 Diesel Ingenium, oparta o kilkugodzinny research w angielskojęzycznym internecie:
Jeśli auto ma nabite ponad 100 tys. kilometrów, to NIE KUPUJ, gdyż jest duża szansa, że trafisz na zwyczajny ŚMIETNIK, który stanie się koszmarem eksploatacyjnym. Nie ma znaczenia, że samochód był serwisowany w ASO - jeśli przeciągali wymiany oleju (a przeciągali), to zamiast, powiedzmy, 10 wymian oleju, auto miało tylko 5 wymian. Do tego nie wiadomo, jaki styl jazdy miał poprzedni właściciel - a "butowanie" na zimnym w połączeniu z częstym jeżdżeniem na krótkich dystansach oraz ze zbyt rzadkimi wymianami oleju = zabójstwo dla silnika. Jeśli dodamy do tego wady jakościowe / konstrukcyjne, to mamy prawdziwe kombo spierdo... Ponadprzeciętnej awaryjności znaczy
Tak więc kupić co prawda zawsze można, ale jeśli się zdarzy kilka awarii, to kilkadziesiąt tysięcy PLN nie Twoje. Czy warto podejmować ryzyko dla marnych kilkuset złotych miesięcznie oszczędzonych na paliwie... To już niech każdy oceni sam - ja napisałem tylko subiektywną opinię.